Recenzja filmu

Wenecja (2010)
Jan Jakub Kolski
Magdalena Cielecka
Marcin Walewski

Miasto z piwnicy

Kolski wie, jak zainicjować na ekranie grę napięć między akcją i dialogiem, między długimi panoramami i dynamicznymi ujęciami, przestrzenią otwartą i zamkniętą.
Obok "Matki Teresy od kotów" Pawła Sali, "Wenecja" była najlepszym filmem tegorocznego, mizernego festiwalu w Gdyni. W przeciwieństwie do ogromnej większości utworów, nie sprawiała wrażenia pisanej i reżyserowanej na kolanie. Miała wstęp, rozwinięcie i – może trochę zbyt pospieszne – zakończenie; dramaturgię i kreacje aktorskie; dobre zdjęcia i czysty dźwięk. Była też efektem zdrowej relacji wypracowanej między kinem a literaturą. Dzięki prozie Włodzimierza Odojewskiego Kolski zdołał narzucić swojemu autorskiemu kinu zbawienne ograniczenia. Z kolei za sprawą warsztatowej sprawności Kolskiego świat autora "Kwarantanny" ożył na ekranie w kształcie, do którego trudno mieć jakiekolwiek zarzuty.

Tej podróży nie było. Małoletni Marek (nagrodzony za debiut Marcin Walewski) dzień i noc marzy o Wenecji. Wizyty w mieście miłości to w jego rodzinie rytuał. Czerpiący wiedzę z opowieści rodziców, rozmiłowany w architekturze, wyuczony na pamięć nazw ulic, skwerów i zabytków chłopak nie doczeka jednak swojej pierwszej wyprawy do Italii. W jego życie brutalnie wkroczy wojna. Symboliczna inicjacja w dorosłość, związana z długo oczekiwaną podróżą, zostaje odroczona. Włócząc się bo babcinym dworze i okolicach, chłopak szuka choćby namiastki wrażeń, które zostały mu odebrane. Wkrótce los się do niego uśmiecha – w zalanej piwnicy, mocą swojej wyobraźni, wraz z przyjaciółmi i rodziną, Marek odtwarza wenecką ziemię obiecaną.

Główna postać filmu zbudowana jest na kontrze do obdarzonych romantycznym "trzecim okiem" bohaterów Kolskiego, uwikłanych w wielką historię albo w miłosne dramaty. To nie dziecięca frajda z bujania w obłokach nakazuje Markowi poszukiwać magicznych pierwiastków w nudnej rzeczywistości. Jego przygoda zaczyna się od frustracji, złości, rozczarowania. Dzieciak szuka azylu, bo jest obrażony na świat. Bezustannie tupie nogą, marszczy czoło, niecierpliwi się, irytuje. "Nie chcę tu być" – powtarza jak w transie. Nie chce, ale jest. Ostatecznie, wszelkie próby ucieczki w wymyślone miejsca okazują się bezcelowe. Kiedy w samym środku przedstawienia w Teatro La Fenice do piwnicy wkraczają niemieccy żołnierze, niewinna zabawa zamienia się w teatrzyk grozy. Gdzieś wokół Mareczka orbitują inne postaci – nie mniej ciekawe, choć potraktowane ze zbyt małą atencją – jadowita cioteczka Barbara (Agnieszka Grochowska) oraz introwertyczny ojciec (Mariusz Bonaszewski).

I jak to jest fantastycznie zrobione! Kolski wie, jak zainicjować na ekranie grę napięć między akcją i dialogiem, między długimi panoramami i dynamicznymi ujęciami, przestrzenią otwartą i zamkniętą. Korzystając z talentu uhonorowanego za zdjęcia Artura Reinharta, tworzy spójną wizję prowincjonalnej rzeczywistości, spalającej się w ogniu wielkiej wojny. Wisienką na torcie jest scena ataku lotniczego na wracających z frontu żołdaków – poszatkowany montaż i poszatkowane członki oraz ziarnisty filtr rodem z "Kompanii braci". Kilkoma najwyższej klasy eksplozjami Kolski kompromituje większość kolegów po fachu, strzelających na planie z petard i kapiszonów. To nie jedyny powód, dla którego warto odwiedzić jego "Wenecję"
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dotychczasowa twórczość Jana Jakuba Kolskiego zawiera w sobie ogromną moc i pozytywną energię. Siłę,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones